IV WW – Cz. 21 – Współpraca

Cz. 21

Współpraca

– Jesteś dziewczyną Oskara?

Ledwie te słowa wymknęły się Franklinowi z ust, Klaudia zaraz stała tuż przed nim i z czymś co przypominało determinację wypisaną na jej twarzy, zapytała.

– Tak o mnie powiedział?

Mężczyzna skołowany na skutek naruszenia jego przestrzeni osobistej, chciał zrobić krok w tył chcąc stworzyć między nimi trochę przestrzeni. Ledwie przechylił swój środek ciężkości by się odsunąć, Klaudia złapała go za kołnierz i przyciągnęła z powrotem cedząc słowa przez zęby.

– Pytam się, czy tak o mnie powiedział?

– Klaudia uspokój się. – Robert podszedł i położył na jej ramieniu rękę. – Zachowujesz się jak nie ty.

Dziewczyna mrugnęła kilkakrotnie skołowana, po czym odsunęła się od Franklina uświadomiwszy sobie swoje zachowanie.

– Przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło – powiedziała, jawnie zakłopotana.

Robert na jej widok zmarszczył brwi zaniepokojony, jednak wiedząc że nie mają wiele czasu postanowił przejąć inicjatywę i sprowadzić rozmowę na właściwe tory.

– Też przepraszam w jej imieniu. Jestem Robert Elpowicz, a to jak się już domyśliłeś Klaudia Dołuk. Trójka za nami to VIP-y, których mieliśmy eskortować. Jeden, trzy, C, A, szesnaście. – Przedstawił ich i podał cel misji oraz kod mówiący w jakim systemie ma zostać potwierdzona ich tożsamość.

–  Franklin Zelmm, Pierwszy Legion Obronny, Kompania Szkła –  podał swoją przynależność, następnie kontynuując już w mniej oficjalnym tonie. – Wiem kim jesteście i nie muszę sprawdzać tożsamości waszej dwójki bo znam waszą obecność – wyjaśnił szybko, po czym przelotnie spojrzał na wciąż nieruchomego napastnika nim zwrócił się do nowoprzybyłych ludzi. –  Doszło do incydentu, jak widzicie zostaliśmy zaatakowani, dlatego muszę was prosić byście odeskortowali przybyszów do bunkra C12 i zostawili ich tam pod strażą.

Robert spojrzał na skrzydlatą postać i zapytał.

–  Kto to?

– Jeden z dwóch agresorów. Nie wiem jak się przedarł, ale od chwili jest nieaktywny.

– Klaudia zaprowadź ich do bunkra. – Metalowiec łamane przez harleyowiec wskazał ruchem głowy przerażonych naukowców i absurdalnie spiętego strażnika. – Tam będą bezpieczniejsi. Później wracaj.

Dziewczyna kiwnęła tylko głową i zabrała trójkę ze sobą. Tymczasem Robert zbliżył się do skrzydlatego mężczyzny.

– Uważaj, jest cholernie potężny – ostrzegł go Franklin. – Ledwie mogę go zranić używając całych swoich mocy.

– To co tu jeszcze robisz? – zapytał z uniesionymi brwiami.

– W każdej chwili znów może zacząć się ruszać. Póki nie przybędzie wsparcie dobrze żeby ktoś był w stanie spowolnić go chociaż o kilka sekund. – Rozejrzał się podejrzliwie. – Do tego w okolicy mogą być inni nieprzyjaciele.

– Dodatkowo, ktoś właśnie się zbliżał z zewnątrz – uzupełnił jego wytłumaczenie Robert oglądając szczegółowo skrzydlatego.

– Dokładnie.

– Przypomina Przesyłaka – powiedział półgłosem mag.

– Słucham? – Franklin usłyszawszy nieznane mu do tej pory pojęcie, zapytał zaskoczony.

– To ta nowa broń skrzydlatych, ale to jest dziwne, tamto było sztucznie żywe, a to jest… żywe. – Kończąc zdanie zaczął wypowiadać pod nosem inkantację. Gdy tylko skończył, w miejscu gdzie stał agresor, buchnął słup czerwonych płomieni. Gdy te zniknęły, na skórze napastnika było kilka małych oparzeń, lecz te zregenerowały się w oka mgnieniu.

Franklin obserwował to zajście cały czas będąc gotowym by zareagować. Czuł jak pot spływa mu po czole. Wiedział, że nie był oponentem dla tego przeciwnika, jednak Robert był jednym z symboli ludzkiego ruchu oporu, dlatego zdawał sobie sprawę, jak wiele jest warte jego życie. Postanowił więc, że w razie czego uratuje go choćby sam miał marnie skończyć.

– Czyli to nic nie da. – Oceniwszy spokojnie sytuację, Robert zwrócił się do obdarzonego. – Spróbujmy uderzyć go jeszcze wspólnie, jeżeli nic mu nie zrobimy spróbuję go uwięzić tutaj póki nie skończą z gościem w powietrzu. Jeżeli zareaguje, będziemy się powoli wycofywać, utrzymując bezpieczny dystans.

Franklin przytaknął wysłuchawszy poleceń i gdy zaczęli się przygotowywać, doszedł ich z oddali grzmot, jakby coś z wielką prędkością uderzyło w ziemię. Na chwilę skierował swoja świadomość w tamtą stronę i zaraz uśmiechnął się pod nosem czując obecność elitarnego obdarzonego, który dołączył do walki na drugim froncie.

Robert w tym czasie, niewzruszony odgłosami z innego pola bitwy kiwnął ku niemu głową dając do zrozumienia by zaczynać. Ledwie zaczął inkantację, Franklin zaraz ruszył się z miejsca i w ostatniej chwili zmienił tor ciosu wymierzonego w twarz Roberta.

Pchnięcie dłonią skrzydlatego agresora ledwie musnęło jego policzek, ten jednak zrozumiawszy zagrożenie odskoczył pospiesznie do tyłu. Po chwili Robert był świadkiem wymiany ciosów między Franklinem, a stojącym do tej pory nieruchomo brunetem.

Obdarzony regularnie trafiał swojego przeciwnika, jednak każdy z ciosów, wydawał się niemal nie pozostawiać żadnych obrażeń, a te które udało się mu zadać, zaraz się regenerowały. W tej samym czasie oczywistym było że każdy atak wymierzony w człowieka przy trafieniu byłby śmiertelny, dlatego właśnie obdarzony niemal panicznie ich unikał, co stawiało go w jeszcze niekorzystniejszej pozycji.

Robert był pod wrażeniem zaciekłości z jaką Franklin wymierzał każdy cios i prędkości przy której unikał trafień. Był w stanie obserwować tę wymianę tylko dzięki wywarowi z demona, który całą drużyną zażyli przed przybyciem na pole walki, jednak w pełni zdawał sobie sprawę, że walka ta była zbyt szybka by mógł do niej dołączyć w zwarciu. Jednak to nie był problem, w końcu specjalizował się w magii z jakiegoś powodu. Sięgnął więc do torby przygotowując się do wprowadzenia w życie swojego planu.

Tym czasem sam Franklin nie dowierzał że mógł wymieniać ciosy z tym przeciwnikiem na równi. Mimo bycia w trakcie bitwy, jego głowy nie opuszczało pytanie, dlaczego ten tak osłabł. Przyszło mu nawet myśl, że może to być związane z czasem jaki jego przeciwnik spędził we wnętrzu barier, jednak wtedy czas który ten spędził w bezruchu wydawał się być dziwny.

– Dystans. – Doszedł go okrzyk zza pleców. Mechanicznie odskoczył od przeciwnika pod którego stopami ziemia zaraz eksplodowała.

Nie zatrzymało to agresora nawet na ułamek sekundy. Wystrzelił ze słupa dymu wprost ku Robertowi, który gotowy na taki bieg wydarzeń rzucił w niego wiązanką ziół wypowiadając pod nosem kolejne zaklęcie. Gdy snop zetknął się z ciałem oponenta, ten ponownie stanął w płomieniach. Tym razem jednak te były złote i sprawiały wrażenie, jakby nie tylko trawiły jego ciało, ale również ograniczały jego ruchy.

– Teraz! Wal! – ryknął do Franklina Robert, gdy skrzydlaty przeciwnik padł na kolano.

Obdarzony skupił całą swoją wolę na celu i gdy tylko uniósł dłoń, oślepił go potężny błysk światła. Wiedział, że była to jego moc, nie rozumiał jednak dlaczego była tak silna. Zaraz, gdy mrugnął kilka razy odzyskawszy wzrok zobaczył jak skrzydlata postać stoi w miejscu wolna od płomieni.

Robert klęczał nieopodal, dysząc ciężko.

–  I jak… ci się podoba… combos, który opracowaliśmy z Oskarem? – wychrypiał wskazując zwęglony kikut wystający z lewego ramienia ich przeciwnika.

Franklin również wyszczerzył się uradowany. Poczuł jak krew znów zaczyna krążyć w jego żyłach. Podekscytowany, zrozumiał że mają szansę.

Tymczasem skrzydlaty mężczyzna, spojrzał na pozostałość swojej ręki nie zważając na dwójkę ludzi. Zrobił kilka spokojnych kroków i podniósł z ziemi swoją lewą dłoń, kończącą się zwęglonym nadgarstkiem. Cały czas ją trzymając w prawej ręce, uniósł ją na wysokość gdzie by była gdyby miał zgiętą lewicę i w tej chwili obie zwęglone części zaczęły się regenerować, aż spotkały się w łokciu. Zamkną i otworzył kilkukrotnie uleczoną właśnie rękę po czym skierował się w stronę swoich oniemiały oponentów.

 

 

Cz. 20|Strona Główna|Cz. 22

Dodaj komentarz